czwartek, 18 lipca 2013

Synergen, krem do rąk do skóry suchej (bardzo fajny)

   Co prawda mój egzemplarz ma jeszcze stare 'ubranko', ale nowe się wiele nie różni. Dobry do torebki (75 ml). Kosztuje około 4 zł.


   Pachnie słodko, kwiatowo-owocowo-jakośtam, ale nie dusząco. Genialnie się wchłania - przez chwilę na dłoniach jest wyczuwalna warstwa, a potem nagle cyk! i jest idealnie. Żadnego uczucia tłustości. To jedyny jak dotąd posiadany przeze mnie krem, który wchłania się prawie całkowicie. Tylko trzeba pamiętać, że nie natłuszcza, a i nawilżenie może być niewystarczające dla mocno suchej skóry (nie wiem, bo ja takiej nie mam). Co jakiś czas do niego wracam. Polecam właśnie teraz, na lato, gdy nie trzeba stosować tłustych, gęstych kremów.

środa, 17 lipca 2013

Biżu z katherine.pl mam i ja.

   Mało, bo mało, ale lepszy umiar niż rozrzutność. Najważniejsze, że są pierścionki : DD


   Każdy produkt jest opatrzony taką zawieszką. Pod napisem 'Katherine' widnieje stwierdzenie 'To się po prostu podoba...'. Hm. Mi tam się podoba (w stosunku ceny do jakości), ale jednak jest to kwestia gustu ;p


   Słodziaszna sowa, wybitnie pasująca do swojej pociesznej właścicielki. Koszt około 5 zł. Dość duża i ciężka.


   Kwiatkowa obrączka, która na zdjęciu ze sklepu wyglądała lepiej, ale ogółem jest nie najgorsza. Kosztowała około 3 zł. Musiałam ją lekko rozgiąć (jest z tyłu rozcięta do regulacji), ale nie pękła, jest okej.


   Kolorowy, kwiatuszkowy, odpustowy (wybaczcie, taki już mam gust). Regulowany jak pierścionki dla małych dzieci. Nie szkodzi, uwielbiam go. Zakupiony za około 3 złote. Na razie wszystko się trzyma.


   Zdaję sobie sprawę z faktu, że część z Was uważa tanią biżuterię za tandetną i omija ją szerokim łukiem. Z jednej strony wcale się nie dziwię, gdyż wygląd i jakość wykonania w wielu przypadkach nie powalają. Poza tym, niektórzy dobrze się czują tylko w złotej lub srebrnej biżuterii (bądź tylko taka pasuje im wizualnie). Jednym słowem, kwestia gustu. Ja jestem z zakupów zadowolona, tym bardziej, że w kilku sklepach mignęła mi biżuteria identyczna z tą z hurtowni Katherine, a niemożliwe by było, żeby kosztowała tyle, co w internecie. A jak już ma się coś popsuć, to lepiej wydać mniej. 
   Moja mama zamówiła dla siebie sowę (inną) i broszkę. Sowie ułamało się uszko do zawieszenia, ale klej wkroczył do akcji i na razie się trzyma. No cóż, ryzyko zawsze jest, ale ogólnie obie jesteśmy zadowolone. Nasze zamówienie było częścią jednego, dużego (sklep wymaga zakupów za min. 100 zł, w końcu to hurtownia), ale nie miałam dostępu do innych przedmiotów.
   Macie może jakieś doświadczenia z tą firmą?

niedziela, 7 lipca 2013

Pomadki Inglot Colour Play nr 91 i 92 (żółty i limonka), podejście pierwsze.

   Historia jest taka, że w mojej okolicy zawitała wyspa z Inglota wyposażona bardzo bogato, niemniej tych pomadek nie było. (tutaj następuje smuteczek autorki) Niemniej, po swatchach upatrzyłam sobie podane w tytule numery, na zasadzie 'jak kupisz, a wstyd będzie wyjść na ulicę, to zmieszasz z czymś i będzie dobrze'. Na początku czerwca nadarzyła się okazja - jeden z moich 'ludziów' najbliższych jechał 'do dużego miasta', i jak słusznie przewidziałam, Inglot tam był, pomadki też. Miałam dostać jedną, dostałam dwie, i to z kasetką.


   Wiedziałam, że wygląd kasetek ma się zmienić (likwidacja okrągłych wkładów), ale mile się zdziwiłam, gdy zobaczyłam swoją świeżynkę. Łączy najlepsze cechy poprzedników (lusterko, miejsce na aplikator,większe wkłady), chociaż wieczko trochę ciężko się otwiera. Są nawet specjalne dziurki do podważania wkładów, łohoł. 
   Pomadki mają 1,8 grama, kosztują około 13 zł, są ważne 12 miesięcy od otwarcia. Nie zawierają parabenów. Made in Poland (tak, tak).
   Zdjęcia dokumentują moją pierwszą próbę współpracy z nimi, więc jest średniawo. Jak na razie widzę tylko, że posiadane przeze mnie kolory nie bardzo chcą być kryjące. Mają za to dobrą, kremową konsystencję, są też odpowiednio miękkie.



   Zdjęcie rozjaśnione, by zbliżyć kolory do rzeczywistych. A paproszki były na powierzchni już wtedy, gdy pomadki były jeszcze szczelnie zapakowane :<



to miało być serduszko, ale ee tam.

   Obstawiam, że trzeba znaleźć na nie jakiś specjalny sposób nakładania. No nic, kolejne podejścia również udokumentuję : D


wtorek, 2 lipca 2013

Mam piasek, szkoda tylko, że nie znad morza :c Lovely, Baltic Sand nr 3.

   Z paznokciowymi trendami jestem na ogół na bakier, a to z lenistwa, a to z niezdecydowania i tak dalej. Perełki (kawior) w ogóle do mnie nie trafiły ze względu na to, że szybko odpadają z płytki, brokaty jakoś przeminęły, zanim zdążyłam się namyślić. Za to na widok piasków doznałam totalnego ślinotoku, potem smutku (brak wypatrzonego, jasnoróżowego Golden Rose w okolicy...), a na końcu dorwałam w łapki tego pana:

jedyne sensowne zdjęcie, jakie udało mi się zrobić, ale mam! ;p

   8 ml pojemności, ważny 12 miesięcy od otwarcia, cena ok. 8 zł. Jest to chyba jedyna seria piasków o dobrej dostępności (ej, jakby coś, to mnie poprawcie), dlatego szkoda, że zawiera tylko 3 kolory. Trójeczka na paznokciach jest błękitnoszara, zawiera w sobie większy od bazowych drobin okrągły srebrny brokat. Opornie schodzi ze skórek, ale jest bardzo łatwy w obsłudze ze względu na średnią gęstość i chropowaty efekt, który powstaje po wyschnięciu (nie widać żadnych smug, więc nawet jak machniemy byle jak, to będzie dobrze). Bez ciężkich prac wytrzymał nienaruszony przez jakieś 1,5 dnia, poległ po myciu naczyń. I tu dobra wiadomość dla paznokciowych leniuchów - bez problemu można go 'załatać', nie będzie nawet widać, że były odpryski. A nie warto go zmywać po 1 dniu, bo wygląda przepięknie, jak chropowate bombki choinkowe. Mi do pokrycia wystarczyły dwie cieńsze warstwy. Schnie normalnie, bez ekscesów. Podoba Wam się? :)