Jestem gadżeciarą straszną. Ten tutaj smacker leżał grzecznie w zapasach dość długo, ale gdzieś pod koniec sierpnia doszłam do wniosku, że Cotton candy jest za gęsty i za słodki jak na lato/jesień (na zimę będzie moim nieodłącznym towarzyszem), więc czas było go zastąpić. Zaskakująco dobrze pielęgnuje, jak na taką wymyślną pomadkę. Dopóki usta się nie przyzwyczają do niego, będzie dobrze nawilżał i chronił, na mrozy znajdzie się coś mocniejszego.
Smakuje trochę jak zleżała guma do żucia o smaku coli, ale nie jest to mocno wyczuwalne ;p zapach nie tak piękny, jak u Fanty, ale daje radę. Jak zwietrzeje, robi się trochę bardziej chemiczny, ale w granicach normy. Usta się po nim nie błyszczą, wyglądają zdrowo i są ładnie nawilżone. Nie jest numerem jeden w mojej kolekcji, ale się lubimy :)
A tutaj reszta mojej małej kolekcji:
Miałam trzy ls. Colę fante i sprite..chyba fanta była najbardziej znośna, ale to i tak nie zmienia faktu, że gadzeciarskie są te pomadki.
OdpowiedzUsuńja jestem wielką fanką ich konsystencji. Są miękkie, ale nie rozpływają się. Takowe w sam raz.
UsuńJa miałam tylko Fantę - strasznie dawno, ale mnie nie powaliła.
OdpowiedzUsuńPonoć ananasowa Fanta powala bardziej ;D ale nie każdego kręcą takie gadżety ;p
Usuń